Polski sen
Wczoraj na Kanale Sportowym pojawił się nowy, prawie trzygodzinny film poświęcony Natalii Janoszek. Jeśli ktoś nie wie, jest to kobieta z Bielska-Białej, która przez ostatnie lata pojawiała się w różnych mediach jako gwiazda Boollywood. Problem w tym, że była nią tylko w Polsce. Przez długi czas nikt nie zweryfikował jej popularności w Indiach. Zrobił to dopiero Krzysztof Stanowski.
No i cóż, ogólnie jest to drama jakich wiele. Zresztą sam Stanowski ma ich trochę na swoim koncie. Dla mnie jednak sprawa ta jest o wiele ciekawsza niż grillowanie Najmana czy Jasia Kapeli. Dotyczy bowiem dość poważnego problemu jakim jest marna kondycja dzisiejszych mediów. W efekcie refleksji, które przychodzą mi do głowy jest tak dużo, że aż trudno je uporządkować.
Po pierwsze, jest to ciekawa historia oparta na sprawdzonym schemacie: ktoś udaje kogoś innego niż jest w rzeczywistości, ale robi z taką pewnością siebie, że ludzie zaczynają w to wierzyć. Oczywiście jest to sprawa innego kalibru niż ucieczka z Auschwitz w mundurach SS lub udawanie oficera UB (pierwowzór Pułkownika Kwiatkowskiego). No ale jakie czasy, takie historie. Bardziej mógłbym to porównać do filmu "Czeski sen". Jest to filmowa dokumentacja eksperymentu społecznego polegającego na przeprowadzeniu anty-kampanii reklamowej fikcyjnego supermarketu. Mimo haseł "Nie przychodź!" i "Nie kupuj!", ludzie i tak przyszli w szczere pole, gdzie stała makieta sklepu.
Po drugie, często nie trzeba samemu wiele działać. W liceum na przykład stworzyłem własne państwo - Księstwo Gotzlandii. Miało ono wymyśloną przeze mnie legendę jakoby założyli je spadkobiercy Celtów żyjących na Śląsku. No i potem, gdzieś na jakimś forum znalazłem dyskusję, w której jeden Kanadyjczyk pisał: "Descendants of the Celts to this day still populate areas that were once part of Germany, but what is today southern Poland (Gotzland)." Z kolei mieszkając na Łotwie pisałem bloga pod tytułem "Latvija nadaje, czyli wieści z romskiego taboru". Spisywałem tam swoje przygody jako Don Hallmann, romski król. Co ciekawe jakiś czas później otrzymałem maila od redaktorki z pewnego romskiego magazynu z pytaniem, czy nie chciałbym udzielić wywiadu. Nie wyłapała ironii w moich wpisach i uwierzyła, że faktycznie jestem jakimś polskim Romem mieszkającym na Łotwie. Może podobnie było w przypadku Janoszek. Z tą tylko różnicą, że ona postanowiła wejść do tej gry, a ja odpisałem, żeby lepiej poszukali sobie prawdziwego Cygana.
Po trzecie, to co zrobiła Janoszek nie zasługuje na pochwałę. Nie można jednak zaprzeczyć, że stworzenie własnej legendy i przedostanie się do mainstreamowych mediów to nie lada wyczyn. Podejrzewam, że stoi za tym ogromny wysiłek. Mistyfikacja to jedno, a wywarzenie sobie drzwi do stacji telewizyjnych to drugie. Choć nie sądzę by zrobiła to sama. Prawdopodobnie stała za tym jakaś grupa osób i niewykluczone, że to w ogóle nie był jej pomysł. Oczywiście Stanowski swoim parodiowaniem Janoszek stara się sprawić wrażenie, że każdy może sobie coś zmyślić i robić na tym pieniądze. Sęk w tym, że tak to nie działa. W świecie szołbiznesu wszystko zależy od kontaktów. A te nie biorą się z nikąd. "Kariera" Kris Stan Khana to nie efekt dobrze skrojonej legendy tylko popularności samego Stanowskiego. Trudno więc porównywać jego parodie do procesu, który przeszła Janoszek kreując swój wizerunek od zera.
Po czwarte, odnoszę wrażenie, że sam Stanowski również kreuje się na kogoś kim nie jest. W grillowaniu Janoszek chodzi nie o prawdę (bo można byłoby to robić bez obrażania jej), ale o prostą kalkulację, że dramy generują zyski. Po 19 godzinach od publikacji wczorajszy film ma milion wyświetleń. Jak wypadają na tym tle inne programy Kanału Sportowego widać na poniższym obrazku. A zatem sam Stanowski wpisuje się w medialną patologię monetyzacji kontrowersji.
Po piąte, paradoksalnie Janoszek okazała się całkiem dobrą aktorką. Może nie w każdej roli, ale przynajmniej w tej, którą sama sobie napisała. Ciekaw jestem czy to wykorzysta, bo pomimo tej całej mistyfikacji wydaje mi się, że wiele osób (choćby te, które nie lubią Stanowskiego) stanie po jej stronie. Czas pokaże.
Reasumując, w całej tej sprawie sama Janoszek jest dla mnie mało istotna. Ważniejsze jest całe tło. To, że w ogóle było możliwe stworzenie takiej legendy i nikt tego nie weryfikował. Niestety z materiału Stanowskiego się tego nie dowiemy. Skacze on po wątkach i nie trzyma się chronologii. A ta wydaje mi się istotna, bo takie zmyślone kariery muszą być najpierw uwiarygodnione w jakimś poważnym medium, za którym kolejne powtarzają jak papugi. Zresztą nie chodzi tu o jakąś szczególną weryfikację. Wystarczyłoby, że choć jedna osoba przygotowałaby się do wywiadu i np. obejrzała jakiś film z Janoszek. No ale nikomu nie chciało się tego zrobić. Przysłowiowe rozmawianie o (za przeproszeniem) "dupie Maryni" stało się normą w mainstreamowych mediach i mało kto podchodzi poważnie do swojej pracy. No i to jest prawdziwy problem. Nawet gdyby kariera Janoszek była prawdziwa, to sam fakt, że dziennikarzy interesują takie pierdoły a nie poważne sprawy jest wiele mówiący.
Należę do tego miliona widzów. :)
Smutna pętla. Telewizja w obecnym kształcie potrzebuje takich Natalii, a Natalie potrzebują telewizji. Ile byłoby edycji "Tańca z gwiazdami" czy innych śpiewów, przebieranek, tańców na lodzie, gdyby miały to być gwiazdy w tradycyjnym rozumieniu osób ze znaczącym dorobkiem artystycznym i szerokiej rozpoznawalności? Dwie, trzy.
Niektóre stacje same lansują osobliwe postacie tworząc programy w stylu "Królowych życia" (osoby po wyrokach, wątpliwej konduity, ale wyposażone w liczne atrybuty "gwiazdorskie" i podobno bardzo zamożne).
Obejrzałam jakiś czas temu dłuższy kawałek odcinka "Dzień dobry TVN" i przeżyłam swoisty szok. Współprowadzącą była pani wykreowana przez stację jako perfekcyjna pani domu, ale najwyraźniej miała wyższe aspiracje i chęć zabawy w bycie dziennikarką. Co dziwne, stacja na to poszła i tak oto usłyszałam łamaną polszczyznę, zobaczyłam dziwaczne reakcje na wypowiedzi gości. Ale uderzyła mnie inna rzecz. Mianowicie był to całkowity brak umiejętności ciekawego zaprezentowania zaproszonej osoby i prowadzenia rozmowy tak, aby wykorzystać wiedzę, pasję czy talent tegoż gościa. Były to tak okrutne truizmy i trywializmy, że pomyślałam, iż małe są szanse, aby taka osoba dała się jeszcze kiedyś zaprosić do programu, bo po prostu szkoda czasu i atłasu. I tu wkraczają takie samozwańcze "gwiazdy" - one zapewne zawsze chętnie przyjdą i poopowiadają o swojej "karierze", bo to jest właśnie ten poziom konwersacji.
Mitomani i osoby z "parciem na szkło" po prostu odpowiadają na żywotne potrzeby mediów.