SPM #92: Hania Rani - Ghosts
Jakiś czas temu recenzowałem na łamach tej rubryki przyjaciółkę tamtejszej artystki, czyli Dobrawę Czocher wraz z jej melodyjnym, zimowym odłamem jej twórczości. Teraz przyszedł czas na zmierzenie się Hani (po trzech płytach z muzyką filmową wydanych w ciągu roku) z autorskim spojrzeniem w głąb siebie.
Hania jako pianistka, kompozytorka a zarazem laureatka siedmiu nagród Fryderyki i artystka ze stajni Deutsche Grammophon ma spore osiągnięcia w tworzeniu cichych, łączących elektronikę z melodycznością muzyki granej orkiestrowo. Jak wspominałem przy objaśnianiu fragmentów płyty Dobrawy Czocher, obie miały przez te lata dużo projektów za sobą. Jednym z nich jest stworzenie pianistycznych reinterpretacji utworów Grzegorza Ciechowskiego i "Republiki" na płycie Biała flaga w 2017 r. (warto posłuchać "Obcego astronoma" w ich wykonaniu, po prostu magia), czy płyta Inner Symphonies z 2021 r. będąca ich wizją minimalizmu postulowanego przez Cage'a i Glassa z dużymi nutami etnicznych dźwięków ze ściany wschodniej. Jej solowe projekty jak Esja czy Home stały się dobrze przyjęte przez krytyków, a jej talent przebił się na koncertowe sceny m.in. Francji i Stanów Zjednoczonych. Nie raz łączy swoje życie w Warszawie z tworzeniem i kompozycją za granicą (jak w przypadku tworzenia ścieżki dźwiękowej do dokumentu o szwajcarskim rzeżbiarzu Alberto Giacomettim zamieszkała w Alpach przez całą zimę).
Na krajowym podwórku ma współprac wiele, włącznie z wrocławskim Skalpelem, grupą Voo Voo (jej udział w utworze "Bezruch" z tym cienkim głosem świadczy też o dobrym wokalu) czy Czesławem Mozilem. Sama artystka jednak nigdy nie dążyła do tego, by stać mocno mainstreamową kompozytorką, zawsze pociągała ją klasyczna forma tworzenia utworów w romantycznym ich ujęciu. Na tym albumie mamy spory kawałek jej solowego wkładu w eteryzm, a zarazem zaprawioną cieniem człowieczego harmonizmu opowieść o znajdowaniu siebie, odkrywaniu siebie, dawaniu sobie radę z tymi tytułowymi Duchami - duchami rozpaczy, pustki, samotności wyrażonych kruchością relacji, izolacją, często nawet wypaleniem się z kontaktów międzyludzkich, miłości, przyjaźni.
Do tych rozważań nad sensem owej niezgłębionej natury człowieka Hania zaprosiła samego Ólafura Arnaldsa, tworzącego z m.in. Close to Paradise Band Patrickiem Watsonem oraz Duncanem Bellamy z Portico Quartet.
Według singli, jakie w trakcie sezonu letniego przewinęły się z tego albumu do streamingu zdaje mi się, że mamy do czynienia z czystą podobizną Mobiego w wydaniu kobiecym. A tak raczej wywnioskowałem to z któregoś tam wydanego singla. Na ile to jest prawdą? Sprawdźmy.
Pulsary i lekkie drony w tle Oltre Terra przenoszą nas na zimne bieguny świata. Burza śnieżna rozchodzi się pasami w prawo i w lewo na boki ustępując szarpniejącym potokom wody pod pokrywą lodu, a raczej samym morskim falom przebijającym się przez śniegi w tle zanikającego szczepiotu białych mew. Taki obraz widzę przed sobą, kiedy to intro słyszę i to nie bez powodu jest nawiązanie tutaj do koleżanki Dobrawy.
Właśnie wspominając tu o upodabnianiu się do Mobiego myślę, kiedy słyszę Hello. Albo mi się to kojarzy z innym / -ną artystą / artystką, bo tło melodyczne kojarzy mi się z innym utworem - ale nie pamiętam jakim. Nawet ten rosnący ośmiobitowy gloom synthów brzmi czysto znajomo. Ale sam nie jestem w stanie dociekać, bo tę recenzję piszę szybko, to samo co z researchem. 😄 Nie mniej jednak, to taki trochę ukłon w stronę Jeana Michela-Jarra i jego Oxygene, o ile dobrze mniemam?
Pierwszy starring na płycie, czyli Duncana z Portico Quartet i podobne iluzorycznie odniesienia do jednego z utworów wyżej wspomnianego sympatycznego łysego nowojorczyka. Wysoki poziom LFO w mostku Don't Break My Heart wybrzmiewa w jednym kanonie z głosem Hani jak niejedna melodia z In Rainbows Radiohead czy innych solowych projektów Thoma Yorke. Kandydat na najsmutniejszy utwór roku jest, ale dosyć efemerycznie on zbywa z twarzy smutek, gdy zestawi się ciepło głosu Hani z programowanymi bębnami i strunami wygrywanymi przez Duncana.
Odgrzebki z czasów pandemii, czy nawet źle napisana data w tytule nie miała znaczyć czegoś jeszcze innego? 24.03 z konsonatywnym brzmieniem wiolonczeli, racków i dronów wydaje się być utworem opowiadającym jakąś historię klaustrofobicznej sytuacji, jaką musieliśmy chyba przeżywać wszyscy siedząc w domu w czasach najgłębszego lockdownu. Jest to taka prawie międzygwiezdna podróż przez warstwy syntezatorów i przytłumione smyczki, ale ze zwykłej demówki udało się krótką miniaturę, będącą coś na kształt muzyki ilustracyjnej.
Kanadyjczyk Watson w Dancing with Ghosts po części śpiewa, po części gitarzy (efekty broomu słychać w tle nawet). Sam teledysk, w którym tańczą cztery urocze panie przy tarasie jakiegoś centrum sztuki jest afiliacją trochę tej artystycznej duszy Hani uwydatnionej w tym duecie. Niby rozmarzyć się można, ale gdyby nad tym mogłoby się posiedzieć dłużej byłby to lepszy utwór.
Skoro uwielbiam produkcje Hani, to postaram się wyróżnić pod koniec ważne dla mnie jeszcze trzy utwory:
Whispering House - po parę oktaw wyżej brzmiący podobnie do utworów z płyty do filmu o Giacomettim, w tle sam pomruk Hani grający na kilku wydechach przy fortepianie. Proste, ale sentymentalne.
Moans - tu w grę wchodzi taki röyksoppowy charakter, ale jest to w metrum walca dobrze zagrana po aeoliańsku melodia. Rozpuszczone chórki w tle z użyciem Paulstretcha z zanikającymi elementami elektro, oniemiałe outro. Całkiem charakterystyczne dla islandzkich dźwiękogier, ale upojne w jakieś doznania słuchowe.
Komeda - jazzujący, z dodatkiem Rhodesów utwór będący hołdem dla prekursora polskiej szkoły jazzu. Nośna forma, z dodatkiem elementów typowo bardziej znanych z Leszka Możdżera, ale gdyby sam pianista to usłyszał, nie obraziłby się na styl w jaki poszła Hania. W dodatku zwykła odskocznia od typowej modalności w singlowych utworach, bo w tych schematycznie poustawianych rytmach długie nokturny i sonaty znanych twórców się charakteryzują.
Opis płyty krótki, ale mówiący wiele.
Może z Hani byłaby Moby w zwiewnej koszuli, czy jakiś(-aś) inny(-a) artysta(-ka) - (niepotrzebne skreślić) - który był i tworzył w podobnym nurcie co ona. Jednak tu kobiecość i rytmika równają się razem w bezkompromisowość, a niekiedy w stylistykę tak ciepłą, że nawiązującą do najbliższych jej twórców. Ani razu też nie usłyszeliśmy żadnego utworu po polsku, nawet w polsko brzmiącej nazwie piosenki Utrata nie ma tam swoiście napisanego tekstu.
W odkrywaniu swoich Duchów Hania pozwoliła sobie na więcej. Zrobienie meta-piosenkowego albumu z długością około godziny, z elementami autorskich przyśpiewek oraz nordyckich klimatów dał tu spory, filigranowy szkielet albumu przypominający konceptowe, gdzie wszystko brzmi podobnie do siebie i ani żadnego odstępstwa od formy nawet na krótką chwilę być nie może.
W studiu zapewne gorzej jest się jej skupić na formie gdy nagrywa sama, podczas gdy w nagraniach koncertowych (jak np. z studia koncertowego Polskiego Radia S-2) wygląda to nieco lepiej. Nie mniej fortepian w ręce tak rozwiniętej twórczo kobiety brzmi profesjonalnie i należy po tym oczekiwać, że jakoś to wypalenie chwilowe formy jest wynikiem tak pracowitego roku (a nawet trzech lat), gdzie oprócz sesji koncertowych nałożyły się też trzy soundtracki do różnych produkcji takich jak "The Lost Flowers of Alice Hart" dla Amazon Prime Video.
Czekam natomiast na crossover z Możdżerem czy jakimś innym, wyspecjalizowanym się w współczesnej klasyce pianistą. Wtedy taki duet byłby w stanie przenosić te Duchy w inny, lepszy wymiar. Albo co najwyżej przenosiłby góry.
Ocena: (7/10,5)