SPM #86: Sigur Rós - ÁTTA
Rejkiavik. Wyspa położona na wysokości 26 metrów, licząca około 130 tys. mieszkańców, co w przeliczeniu na km² daje od 400 do 510 mieszkańców. Ten obszar jest bliski terenom Morza Północnego, gdzie znajduje się w położeniu Zatoki Faxaflói.
Stamtąd pochodzi kolebka współczesnego ambientu, metalu, współczesnej muzyki klasycznej i innych formatów przyjętych póżniej w formie wysoko postawionej elektroniki. Do tego gatunku zalicza się zespół - mówiąc raczej - ikoniczny dla samej kultury islandzkiej, jak i dla samego gatunku post-rocka założony niegdyś przez Jón Þóra Birgssona zwanego też jako Jónsi. Od wczesnych lat 90. wspólnie z Georgiem Hólmem i Águstem Ævarem Gunnarssonem tworzą dosyć rozpływający się w oribtalnej nadprzestrzeni nurt muzyki nieco podejrzliwie zwanej "downtempocore" a bardziej formą nawiązującą do berlińskiej szkoły elektroniki uzupełnioną o elementy strunowe, orkiestrowane, coś co było raczej taką II. falą post-rockowej sceny bawiącą się nieco z shoegazem i trip-hopem ale eterycznie nieprzemieszkałą nawet na moment w jakimś ścisłym nurcie.
Ich debiutancki album Von z 1997 r. (dosyć obelżywa nazwa) nie przyjęty został w opinii słuchaczy jako ten otwierający drogę islandzkiej muzyce na rynek światowy. Dopiero w 2002 r. po stworzeniu albumu ze słynnymi klamrami sama grupa znad południowej wyspy Islandii postanowiła bardziej testować klimaty bardziej bazujące na osiągnięciach m.in. Radiohead, które 2 lata wcześniej wydało na świat swoje Kid A. Tej mroczności oraz ciągle zmieniającej się eksperymentalnej płaszczyzny brzmień nie zabrakło w tym albumie. W 2005 r. wydali album Takk... napakowany smyczkowymi instrumentami, z dużym wpływem wokalu Jónsiego, który to stał się otwarciem nowego etapu w funkcjonowaniu zespołu.
W póżniejszych latach nie obywało się bez kontrowersji. Pomiędzy wydaniem albumu Valtari i Kveikur w latach 2012 - 2013 z zespołu odszedł Kjartan Sveinsson, zaczął on tworzyć do czasu powrotu do macierzy Sigura swoje projekty symfoniczne, w tym także niemieckojęzyczną operę której premiera miała miejsce w berlińskim teatrze Volksbühne w roku 2014. Pracował on też przy produkcji muzyki do różnych instalacji artystycznych, a zarazem do filmów i przedstawień.
Członkowie zespołu wraz z Jónsim zostali w 2019 r. przez islandzki urząd skarbowy zmuszeni do wypłacenia zaległych podatków w wysokości 151 miliona koron islandzkich. Proces ten miał na celu zbadanie zaległych podatków od nieruchomości i wynagrodzeń, co ze względu na dosyć - zdaniem zespołu - brutalne prawo podatkowe, skończyło się zwycięstwem ze strony zespołu, którzy dowiedli swojej niewinności przed tamtejszą prokuraturą i zostali oni oczyszczeni z części zarzutów. Zaś rok temu, tamtejszy Prokurator Generalny wznowił postępowanie i chciał zbadać, czy zyski Jónsiego z koncertów i płyt nie były transferowane na konto jego firmy, Frakkur. O samej firmie nie wiele wiadomo, tylko o tym że to jest drugie sceniczne alter-ego Jónsiego, ale sama Prokuratura przez komornika zajęła własność należącą do Jónsiego. Spółka ta została założona w Londynie. I po dziś dzień nadal z powodu problemów z wypłacalnością Jónsiego zespół sądzi się we własnym kraju.
Inną sprawą było dokonane podejrzewane przez Meagan Boyd, artystkę pochodzącą z Los Angeles popełnienie na niej gwałtu przez perkusistę zespołu Orriego Pálla Dýrasona, do którego miało dojść w styczniu 2013 r. w jednym z klubów ze striptizem. W epoce #MeToo sam Sigur Rós nie miał lekko, sam Dýrason po fali oskarżeń ze strony Meagan postanowił odejść na dobre z zespołu. Czy rzeczywiście sam Dýrason popełnił gwałt, tego same artykuły na temat jego sprawy w pełni nie mówią.
Co do obecnej pozy zespołu, płonąca tęcza na okładce dla polskiego odbiorcy może mieć wieloznaczne pojęcie (zwłaszcza skojarzenia z Placem Zbawiciela w Warszawie i demonstracjami nacjonalistów na Marszu Niepodległości). To też ma znaczenie takie w formie ostrzeżenia przed możliwymi uprzedzeniami względem danej orientacji seksualnej. A skoro płyta wydawana jest w miesiącu poświęconym osobom LGBTQI+, to jednak sam charakter jest mówiąc szczerze nie-antyqueerowy, co bardziej implikujący pewne niejasności wobec tolerancji i zrozumienia potrzeby kochania osoby tej samej płci. Co w Islandii ma przełożenie na to, że homofobia w przybliżeniu na obecną populację jest ona tylko problemem lokalnym. Podczas gdy w Polsce ze względu na obecną populację ma to gorsze skutki. Ale to są tylko dwie oddzielające siebie sfery społeczne.
Nie chcę powielać tu tematu kwestii płciowych, dlatego, skupmy się na zawartości samej płyty.
Wstęp z użyciem granular synthesis z dużą dawką syntezatorowej bryzy, dodaje takiej magii samej płycie. Gdzieś się przeplata tam głos samego Jónsiego w Glóð, ale zrywa to wszystko sama ścieżka pełna lydyjskich smyczków. Eteryczny początek jak to ma miejsce przy takich produkcjach.
Blóðberg (czyli inaczej chyba "góra krwi") jest mimo swej nazwy utworem zaczynającym się od wyśpiewu mew i rzewnej ścieżki smyczkowej. Jónsi recytuje swój tekst mówiący o zamieraniu przyrody (?), w tle nawet same mewy wyśpiewują. Trzyma choć trochę w napięciu, ale to nie jest aż tak skomplikowane brzmienie na jakie żywioł Islandczyków mógłby być wystawiony.
Szarpanie wiolonczeli oraz drobny akcent trąb, brzmiący jak syrena latarni morskiej wchodzą w Skel dodając temu zawodzeniu Jónsiemu charakter rodem z innej płyty Radiohead In Rainbows. Elektronika a zarazem pianinka narastają wraz z pierwszym mostkiem i przechodzą wraz z drugim i połówką końca. Przepasiony nadmiarem sekwensu utwór wydaje się być głosem wołającego na gejzerze, ale jednakowóż staje się taką wariacją na temat Johna Williamsa, milknącą wraz z końcem gdzie wracamy tu do... początku. Ironicznie - to na mnie nie podziałało. Nieironicznie - utwór sam nie trzyma się kupy wracając wciąż do jednego i tego samego (Giles Deleuze).
Walenie cofniętych hi-hatów i ta nordycka hermetyczność. Ach, wszystko byłoby to możliwe, gdyby nie cały czas to spłycanie samego brzmienia. Klettur jest skądinąd eposem na cześć podbitych przez Wikingów terenów dzisiejszej republiki, ale pełny tego transu i przechodzącego w chóralne pienia zdyszałego, niechcącego prawie nic rytmu. Ale w sumie to jest uwstecznione działanie, mające dodać folkowego nastroju tej płycie. Jak zresztą po nowszych produkcjach, które z reguły są w pełni elektroniczne widać - nie ma znaczenia, czy jest postawiona kwantyfikacja na akustyczność, czy na spowolniony rytm czy coś jeszcze. Akompaniamentu jednolicie skupionego jest sporo, to trzeba przyznać.
Mór jest takim przedsionkiem pomiędzy gotyckim neofolkiem a atmosferycznym symfonicznym metalem. Tempo bardziej dane w Paulstretchu do 130%, w porównaniu ze Skel, ale tło melodyczne nieco ostre. Wszystko jest harmoniczne i synkopowane wraz z sekcją skrzypcową, do samego końca. Tło dopełnia gdzieś generowany sztucznie vox w końcówce.
Płyta oczywiście nie jest zbiorem najlepszych dokonań samej spółki facetów, którzy chcieli zawsze tworzyć podstawy pod skandynawską scenę ambitnej elektroniki zmieszanej z folkowym, a zarazem symfonicznym brzmieniem. Jednak na długie rozważania podczas leżenia na trawie, czy hamaku czy na kocu oglądając w letnią noc ciemne, oświetlone gwiazdami niebo - się taka muzyka nadaje. Tu Jónsi popłynął trochę w czystą identyfikację ze swoimi inspiracjami jakimi są Thom Yorke i Chris Martin. Chciał nadać Sigurowi brzmienie bliskie standardom projektów tych wyżej wymienionych, nie lekceważąc tego, że Sigur Rós od kilku ładnych lat tworzy sztukę mającą być wzorem dla wielu kwartetów - sekstetów z gatunku indie, lo-fi czy samego ambientu właśnie. I że ona wymaga sama prostych, lecz nie prostackich wykładni odwołujących się do tego, czy tamtego artysty. I jedyny anglojęzyczny utwór na tej płycie, zwany Gold jest tego absolutnym przykładem.
Gdy dacie taką płytę małemu chłopcu / dziewczynce zainteresowanej czymś więcej niż tylko bitymi na 4 - 6 rytmami rockowego grania, czy repetywnymi odniesieniami do różnych utworów i chcecie dzieci wasze (czy czyjeś -tak też można, lol) nawrócić na takie niskotempowe granie u początków ich edukacji muzycznej, to zaręczam, że przy tym łatwiej będą zasypiać, albo odpływać.
I lepsza taka muzyka do szybszego odpływania w nadprzestrzeń, niż do odpływania w twarde, suche lodowce na otwartym morzu.
Ocena: (6/10,5)